Dzieciństwo
1949Mieczem zahaczam o Zagłębie, a kądzielą o Kujawy. Tata był leśnikiem, mama - panią nauczycielką. Urodziłam się w nadleśnictwie, sosny szumiały nad moją kołyską, własna babcia mnie przyjęła na świat - bo moja babcia była położną...
Dowiedz się więcejTelewizja
1967Telewizja była moim życiem. Nie ta efektowna, polegająca na codziennym pokazywaniu się przed kamerą w pełnej gali, ale ta, w której trzeba było ganiać po polach za operatorem, sypiać w dziwnych miejscach, jadać byle co, rozmawiać z ludźmi. W telewizji zaczęłam pracować przez przypadek, bo uważam, że przypadek to jest najmocniejsze bóstwo na tym świecie.
Dowiedz się więcejStudia
1968
Studiowałam zaocznie, bo już telewizja mnie zaczęła zjadać. Polonistyka w Poznaniu – piękne wspomnienie.
Jeździłam tam grzecznie przez pięć lat, co dwa tygodnie. Jeśli chodzi o same studia, to w przekonaniu, że nigdy w życiu nie dotknę palcem żadnego dziecka, darowałam sobie przedmioty pedagogiczne.
Uczyłam
1981Z telewizją jest tak, że albo cię pożre, albo wypluje. Mnie w pewnym momencie (ściślej po weryfikacji w stanie wojennym) wypluła. Przestałam pracować jako telewizorka, stając przed problemem, co robić dalej, ściślej – jak zarobić na życie. Zaczęłam więc szukać pracy w innych miejscach, które kocham – w górach. Znalazłam ją w Karkonoszach, ucząc dzieci języka polskiego, historii i muzyki...
Dowiedz się więcejJestem Nudziarą
2003"Jestem nudziarą" - wyznaje na początku bohaterka powieści, Agata. "I mam przerąbane" - dodaje. No, faktycznie - skoro wyemancypowana kobieta współczesna "w wieku lat trzydziestu nie miała jeszcze ani jednego męża, spała tylko z czterema facetami, była zaledwie na trzech balach i nie zmieniła pracy ani razu, odkąd ją podjęła" - powodów do dumy za bardzo nie ma.
Dowiedz się więcejRomans na receptę
2004Eulalia jest reporterką telewizyjną; kocha góry i robienie o nich filmów. Ma pracę (zajmującą), dom (pół bliźniaka właściwie), samochód (niezły), dwoje udanych dzieci, przyjaciół - właściwie wszystko poza stałym mężczyzną.
Dowiedz się więcejZapiski stanu poważnego
2004Wiktoria - reporterka telewizyjna około trzydziestki, niespodzianie, dowiaduje się, że zostanie mamusią. Mamusią - proszę bardzo, tylko gdzie jest tatuś do kompletu? Na reporterskim horyzoncie pojawia się wprawdzie ktoś, kto by się nadał, ale niestety - ma on pewne felery, które niestety uniemożliwiają wydanie się za niego i tzw. "szczęśliwy happy end".
Dowiedz się więcejStateczna i postrzelona
2005Tytuł powieści (oczywiście ukłon w stronę niezrównanej Jane Austen) sugeruje dwie bohaterki, i tak jest rzeczywiście: są dwie, mają dosyć różne charaktery i różne prowadzą życie - jedna jest kustoszką w muzeum, druga luksusową narzeczoną biznesmena. Ten, niestety, okazuje się gangsterem, w dodatku pechowym: idzie siedzieć, a narzeczona zostaje na lodzie.
Dowiedz się więcejArtystka wędrowna
2005Czy można zaprzyjaźnić się na polecenie? No właśnie! Polecenie takie, nieomal rozkaz, otrzymuje nasza stara znajoma, Wiktoria, której w "Zapiskach stanu poważnego” udało się urodzić synka, a w "Romansie na receptę” - szczęśliwie wyjść za mąż. W jej życie wkracza energicznie Adela, śpiewaczka operowa, "sopran wędrowny” (z braku stałego etatu). Piękna, utalentowana, pełna życia i temperamentu...
Dowiedz się więcejDom na klifie
2006W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On Ją), potem się zakochują, coś im przeszkadza, ale w końcu odbywa się wesele i "żyją długo i szczęśliwie”. W "Domu na klifie” zawarcie małżeństwa jest potrzebne ze względów praktycznych: młoda kobieta chce założyć rodzinny dom dziecka, a do tego musi mieć męża.
Dowiedz się więcejPowtórka z morderstwa
2006Autorka twierdzi, że wszystko zaczęło się od momentu, kiedy zobaczyła swojego telewizyjnego kolegę taszczącego na przełaj przez studio wielkie pudło z reflektorami i zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby kolega zamiast świateł znalazł w pudle nieboszczyka... W efekcie powstał zabawny kryminał, którego akcja toczy się w środowisku telewizyjnym.
Dowiedz się więcejKlub mało używanych dziewic
2007"Klub Mało Używanych Dziewic” to – wbrew prowokującej nazwie – coś niemal tak niewinnego jak drużyna harcerska. Matkami założycielkami są cztery interesujące kobiety, których celem nie jest złapanie wreszcie chłopa (nie da się ukryć, lata lecą), lecz – w pewnym sensie – poprawianie rzeczywistości.
Dowiedz się więcejDziewice, do boju!
2008"Mało Używane Dziewice”, które założyły Klub z zamiarem czynienia rzeczy pożytecznych to kobiety inteligentne, sympatyczne i – choć po przejściach – wciąż pozytywnie nastawione do życia. Dostrzegają w ten sposób nie tylko innych ludzi, ale i świat dookoła. A ten bywa fascynujący... autorka, doświadczona reporterka wie o tym od lat. I umie to opisać.
Dowiedz się więcejKaraiby
2008Los wrzucił mnie w łapy Marka Szurawskiego i Jacka Reschke. Panowie zaczęli mnie namawiać, żebym popłynęła na Karaiby Jackowym katamaranem o wdzięcznej nazwie "Shanties”. Opierałam się przytomnie, tłumacząc, że jako schorowana staruszka nie nadaję się do żadnej załogi. Na to oni, że jest to wypasiony katamaran dla staruszek, że nic tam nie trzeba robić, ewentualnie mogę być galionem...
Dowiedz się więcejStare Dzwonnice
2008Na festiwalu Shanties 2008 w Krakowie, a jest to największy festiwal szantowy na świecie - zadebiutował zespół szczególny, bo powstały z miłości do formacji "Stare Dzwony". Mało, że zadebiutował: zdobył dwie nagrody, a na szantowych portalach okrzyknięto go "objawieniem festiwalu".
Dowiedz się więcejZatoka trujących jabłuszek
2008Zatoka Trujących Jabłuszek - istnieje naprawdę, w przeciwieństwie do Klubu Mało Używanych Dziewic, który ożył tylko na kartach książek Moniki Szwai. Jego "matki założycielki" zdobyły sobie wszakże taką sympatię Czytelników, jakby były najprawdziwsze w świecie.
Dowiedz się więcejGosposia prawie do wszystkiego
2009Czy prawie-doktorantka, literaturoznawczyni, może z własnej woli zostać gosposią pracującą "po domach"? I to nie w Ameryce, ale u nas, w Polsce? Czy można mieć radość z pracy? Czy można pokochać kogoś o pięćdziesiąt lat starszego od siebie? Albo o pięćdziesiąt lat młodszego? Czy trzeba tkwić w związku z osobą, która uczyniła nam krzywdę?
Dowiedz się więcejWierszyki świąteczne
2009Będzie to zestaw wierszyków, który powstał spontanicznie w okresie świątecznym. Kilka napisałam ja, a większość moi wspaniali Przyjaciele, Żeglarze i Szantymeni. Niektórzy pisali po kilka razy! Zaleca się czytać z drinkiem w lewej ręce.
Dowiedz się więcejChodź ze mną
2009Mowa o płycie zawierającej ballady i piosenki irlandzkie, szkockie i angielskie, z moimi tekstami (częściowo uczciwe przekłady, częściowo... nieuczciwe), wykonywane przez czyli Wojtka Dudzińskiego i "gościnnie" przez Jolę Korycką. Kobiety, drżyjcie. Tym swoim głosem Sępuś mógłby Wam książkę telefoniczną czytać, a i tak dałybyście się zwieść. Stąd zresztą tytuł płyty: "Chodź ze mną".
Dowiedz się więcejZupa z ryby fugu
2010Kobieta chce mieć dziecko - czy to zbyt wielkie żądanie? Chce być matką - czy jest w tym coś złego? Wykorzystuje możliwości, które daje współczesna nauka - po to jest nauka! W pewnym momencie jednak schodzi z bezpiecznej ścieżki - emocje wzięły górę, rozum zasnął, obudziły się upiory. Kobieta podejmuje decyzje, nie licząc się z nikim. Ważne jest tylko osiągnięcie celu.
Dowiedz się więcejNie dla mięczaków
2011Bohater minipowieści "Nie dla mięczaków" - tym razem mężczyzna! - znalazł się w pewnym zawieszeniu, zakończywszy ważny etap w swoim życiu. Rozwiódł się i praktycznie zerwał ze swą dawną rodziną (swoją drogą - trochę trudno mu się dziwić). W momencie kiedy wychodzi z sądu i cieszy się świeżo odzyskaną wolnością, przypadek, potężne bóstwo, stawia na jego drodze kobietę.
Dowiedz się więcejMatka wszystkich lalek
2011Korrigany, małe bretońskie duszki, potrafią porządnie zamieszać w ludzkich losach. Może to jakiś korrigan postanowił zburzyć spokój Claire Autret z maleńkiej wyspy u brzegów Bretanii? Wysłał ją w polskie góry, aby tam spotkała dziwną i tragiczną postać Matki wszystkich lalek? Kazał jej przewartościować całe swoje dotychczasowe życie?
Dowiedz się więcejDar Młodzieży
2012A morze kocham – bo ja wiem dlaczego? Wiem natomiast, jakim statkiem najbardziej lubię po nim pływać: "Darem Młodzieży”, Białą Fregatą, najpiękniejszym statkiem na świecie. Można wreszcie godzinami patrzeć na własne wielkie żagle i na morze, a czasem na wet z nim pogadać...
Dowiedz się więcejAnioł w kapeluszu
2013Czasem tak bywa, że trzeba uciec od swojego życia, żeby zacząć żyć naprawdę. Za sprawą przypadku w peryferyjnej dzielnicy Szczecina, na skraju lądu i wody, spotyka się kilkoro takich uciekinierów. Pozornie nie brakowało im niczego, a jednak musieli całkowicie oderwać się od przeszłości: emerytowana uczona, nadrzeczny kloszard i kilkunastoletni chłopiec w stanie załamania nerwowego.
Dowiedz się więcejSłońce świeci wszystkim
2016"Słońce świeci wszystkim" to tytuł zbioru opowiadań Moniki Szwai, a także hasło, którym pisarka kierowała się, tworząc swoje kolejne powieści. Świat wymaga od nas powagi i determinacji, ale nie wolno zapominać, że tym, co daje nam siłę do życia, jest uśmiech i optymizm – a te z pewnością każdy odnajdzie w niniejszym tomie.
Dowiedz się więcej-
Słowo od Wydawcy
Monika Szwaja. Kobieta, Dama, Człowiek. Mądra, ciepła, myśląca. Z otwartym sercem, pomocną dłonią i optymizmem życiowym. Obdarzona talentem autorka poczytnej literatury kobiecej, którą z żalem i serdecznością wspominają rzesze czytelników i liczne grono przyjaciół. Wspierająca świat i ludzi mądrymi, dobrymi myślami, i uśmiechem na co dzień.
Wspomnieniem tego wszystkiego jest niniejsza książka, której tytuł główny, z tak dobrze znanym dystansem do siebie, wymyśliła sama Monika.
Miłośnik Jej twórczości, oprócz mało znanych lub niepublikowanych felietonów, artykułów, wywiadów i wypowiedzi znajdzie tu zapewne odpowiedzi na pytania, których nie zdążył zadać, a chciałby. Prześledzi również swoistą rozmowę przyjaciół i bliskich znajomych z Autorką – rozmowę, będącą nie tyle przeciwwagą czy kontrapunktem do wyrażanych przez Nią opinii, ile ich poszerzeniem lub uzupełnieniem o inny punkt widzenia, inne rozumienie tego, czym Monika żyła, jak myślała i co ją "tworzyło”. Książka daje również okazję poznania talentów Moniki Szwai jako poetki i chwytającego okiem obiektywu obserwatora ulotnego piękna rzeczywistości.
Proszę pobyć po raz ostatni z mądrą myślą, pięknym słowem, potoczystą opowie- ścią, humorem i pogodą ducha Autorki. Adresowanych do każdego, kto czuje, że życie w świecie wartości i takich zasad jak prostota, wielkoduszność i odwaga, życie z uśmiechem, odrobiną wariactwa i mądrego dystansu do siebie – po prostu ma sens.
Będziemy szczęśliwi, jeśli uznają Państwo, że i do tej książki Moniki i o Monice Szwai warto wracać. Szczególnie w chwilach, kiedy zabraknie pewności, że wcześniej czy później sinusoida życia dźwiga się w górę, słońce wychodzi zza chmur, świecąc wszystkim, a "szczęśliwy happy end” jest zawsze możliwy.
Jeśli coś, z tego, co zostało w tej książce przypomniane, przykryje uśmiechem smutek, wzbogaci życie i uczyni świat nieco lepszym, niech pozostanie na najtrwalszym nośniku ze wszystkich – w naszej pamięci.
Czytajcie Monikę Szwaję. Przyglądajcie się jasnej stronie rzeczywistości, a przy okazji sobie.
I życzcie Jej szczęścia…
PS. Wszystkie teksty, o ile nie zaznaczono inaczej, są autorstwa Moniki Szwai.
Okruchy wspomnień
Podobno tylko dwóch rzeczy możemy być pewni na tym świecie:
że umrzemy i że trzeba płacić podatki. Ale jest i trzecia.
Że każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny, i – taki jaki jest –
nigdy się nie zdarzył ani nie zdarzy. Nigdy.
ZasłyszaneJak powstaje (rodzi się) niepowtarzalność, oryginalność – czyli to, co ubogaca ludzi i świat, co temu światu dajemy, co robimy najlepiej i czego zaczyna brakować, kiedy odchodzimy? Oficjalna psychologia wie. Że – pomijając aspekty biologiczne (wpływ genów, rozwój płodu i cud narodzin) – kształtuje nas środowisko (otoczenie) i własna wola. Czasem Król Przypadek (chociaż podobno nie ma przypadków w życiu). I że dzieje się to w obszarze fizycznym, społecznym, psychicznym (duchowym) i intelektualnym. Z tego składa się człowiek.
Zgodzić się jednak należy, że wywód to suchy, po części akademicki i przypominający prawdy dość oklepane, których głównym mankamentem jest brak szczegółów i imponderabiliów. Bo, tak naprawdę, o tym, jacy jesteśmy, kim się stajemy decyduje całe mnóstwo czynników: to, co w dzieciństwie widzieliśmy za oknem, co nam śpiewała na dobranoc Mama, o czym opowiadał Tato przy stole, jakich ludzi mieliśmy wokoło i komu ufaliśmy, jakie prawdy wtłaczano nam do głowy, czego nas uczono, jakie książki nam czytano, a jakie po kryjomu wertowaliśmy sami, czego kazano się brzydzić, a co cenić, czy mieliśmy chude czy zgrabne nogi, a sandały były "babskie” czy z zakrytą piętą, czy nam smakowała kaszka z masłem i cynamonem (niech mi Czytelnik wybaczy własne wspomnienia...), czegośmy się bali i czym zachłystywali w zachwycie, czy "branie krwi” budziło krwawą traumę i czy często byliśmy w szpitalu, co mówiliśmy do siebie w chwilach zawodu, gdzie jeździliśmy, w jakiej ławce i z kim siedzieliśmy w podstawówce, czy trafialiśmy do kosza w prawidłowym dwutakcie, czy graliśmy w "gumy”, co uważaliśmy za szczęście, jakie decyzje podejmowaliśmy, a jakich nie, o czym marzyliśmy na samotnym, wieczornym spacerze… i tysiące innych podobnych rzeczy (o swoje miejsce dopominają się jeszcze maniery i charakter), tworzących nitki misternej, migotliwej tkaniny każdego życia.
Marek Sz.
Kobieta nizinna
Jestem kobietą nizinną
i chodzę tylko po płaskim…
Gdy zima – jest mi zimno
i psa mam rasy haski.
Latem małe mam kotki,
kąpieli w słońcu zażywam,
hoduję róże słodkie,
na fisharmonii grywam.Do góry nie spoglądam,
bo zaraz mam zawroty…
Fortuny nie pożądam –
za duże z nią kłopoty.
Jak cały nizinny ludek
mam wymagania nieduże:
Wystarczy mi mój ogródek,
pies haski, koty i róże.Jakim byłam dzieckiem
Najpierw pozytywy.
Byłam ślicznym aniołkiem z kręconymi blond włoskami. Od zarania daleko mi było do chudości, ale wszak od słodkich aniołków nie wymaga się figury
Byłam kochana. Przez całą rodzinę, jednak zwłaszcza ojciec szalał za mną, najmłodszą có- reczką – dzieciństwo starszego rodzeństwa mu umknęło z powodu wojny, a na mnie patrzył od początku (niestety, krótko, bo tylko sześć lat). Kochane dziecko ma szczęśliwe dzieciństwo – by- łam szczęśliwa.
No i pewnie dzięki tej miłości rodzinnej nigdy nie urwano mi łba za moje potworne gadulstwo (każdemu napotkanemu opowiadałam wszystko, co się dzieje w domu), za zmyślanie (zostało mi do dzisiaj i jeszcze mi za nie płacą) i za szalone pomysły. Szczecin był w tamtych latach kupą gruzów, a my jego nieustraszonymi eksplorerami. Cud, że nikt z naszego podwórka nie wyleciał w powietrze na jakimś niewypale albo nie zleciał ze skutkiem śmiertelnym z jakiegoś rozwalonego muru.
Od najmłodszych lat czytałam jak szalona – w domu było mnóstwo książek, w tym przygodowych – gruzy wokół naszego domu zmieniały się więc w wysokie góry, Daleką Północ albo Dziki Zachód. Bliskość Odry i statków prowokowała marzenia o morskich podróżach. Wyobraźnia harcowała w najlepsze.
Poza tym była, oczywiście, szkoła, którą lubiłam, kolonie letnie, których nienawidzi- łam, mnóstwo zajęć i zajątek. Nie nudziłam się nigdy. To mi zostało, podobnie jak wyobraźnia, gadulstwo i zwariowane pomysły.
Święta
"Gwiazdka na Jamajce”. "Boże Narodzenie wśród Aborygenów”. "Święta na słonecznej plaży”. I wiele innych tego typu. Oto, co nas (posiadaczy mniejszej lub – lepiej – większej) forsy wabi ostatnio z tysiąca reklam. I nie bezskutecznie!
Ja tam jestem za podróżowaniem, bo to fajna rzecz... Coś mi jednak mówi, że święta Bożego Narodzenia powinno się spędzać u siebie, w domu, z rodziną, przyjaciółmi, wśród znajomych sprzętów, w towarzystwie naszych psów i kotów, które kiedyś w końcu ludzkim głosem do nas przemó- wią. Zastanawiam się, czy nie jest tak, że ci wszyscy, którzy wybierają gwiazdkowe wczasy na Kanarkach, nie zaznali w dzieciństwie, kiedy był czas po temu, słodyczy prawdziwych, rodzinnych świąt. Ta choinka – wielka, do samego sufitu, niemiłosiernie ograniczająca przestrzeń życiową w naszych niewielkich mieszkaniach – ale bosko pachnąca, ustrojona sklepowymi świecidełkami i własnoręcznie przez domowe dzieci ugdulonymi aniołkami oraz krzywymi łańcuchami z kolorowego papieru... To węszenie za prezentami schowanymi w zakamarkach, ukrywanie własnych prezentów przed domownikami... To wyżeranie bakalii przy udzielaniu tak zwanej pomocy kochanej mamusi... Kręcenie maku, okropnie męczące i nudne, które jednak trzeba było wytrzymać w imię rodzinnej solidarności – a w nagrodę makowce... Moja mama piekła ich zawsze mnóstwo. Kiedyś udało się do nich dobrać naszemu psu, Budrysowi (mieszanka doga z bernardynem, duże stworzonko) – spożył jeden cały i kawałek drugiego, po czym legł w błogości, z której wyrwało go o poranku lanie wykonane przez mamę. Pewnie miał je w nosie, bo był od mamy większy i silniejszy, ale i tak się obraził. Jedno z milszych wspomnień mojego dzieciństwa – nieoczekiwany zjazd rodzinny w naszym domu – najechało nas tylu wujków i cioć, iż w rezultacie wujek Stefanek zmuszony był do spania w wannie. Nikt się specjalnie nie przejmował niewygodą, dzieci spały na zestawionych krzesłach i było cudnie. Czule wspominam dzikie ryki radości w czasie odpakowywania prezentów, kiedy spod choinki wyłaniały się kolejne kapcie... Jakoś tak się złożyło, że kupili je wtedy wszyscy wszystkim, zupełnie przez przypadek. Ach – i ta żelazna zasada: prezentów musi być jak najwięcej, więc każdy kapeć, każda skarpetka zapakowana była oddzielnie w bibułkę i przewiązana wstążeczką... Domowe przysmaki, których nie podadzą nam fot. z archiwum rodzinnego 11. w żadnej, nawet najbardziej ekskluzywnej restauracji – uwaga, nie wszyscy znają: suszone ugotowane grzybki, posypane mąką i usmażone na maśle – delicja absolutna. Niektórzy panierują je w jajku i bułce, ale to już przerost panierkowej formy nad grzybową treścią. Którejś Wigilii nasza dobra ciocia Ada smażyła nam te grzybki i smażyła, a myśmy je pochłaniali jak jakieś jamochłony, do wypęku... To była jedyna taka ciocia, która pozwalała dzieciakom zżerać z placka samą kruszonkę, podczas kiedy ona zjadała spód.
No i te wszystkie patenty na Świętego Mikołaja – w każdym domu inne. U nas stosowane było tajemnicze dzwonienie do drzwi (ciocia Ada wymykała się niepostrze- żenie i dzwoniła) – biegliśmy otwierać, a podstępny święty w tym czasie wchodził oknem i zostawiał mnóstwo paczuszek pod choinką, spod której potem wyciągało je nieodmiennie najmłodsze dziecko w rodzinie – nawet, jeśli już i ono było całkiem dorosłe...
Szkoda mi tych wszystkich dzieci, które takich klimatów nie zaznają – choćby wigilijną kolację podałby im kelner w hotelu Ritza.
Ja i mój syn Wawrzyniec, nasze psice Beta i Szanta, i czarna, arogancka Kicia życzymy Wszystkim cudownych, rodzinnych Świąt!
Noworoczne nadzieje
Siedzę sobie pod choinką
i łupię orzechy,
wśród pierniczków oraz innej
gwiazdkowej uciechy;
wtem – a właśnie pomarańczki
dożeram połowy –
strach ci na mnie wielki pada:
wszak idzie Rok Nowy!
Rad by człowiek wierszydełko
noworoczne strzelić,
by się Dobrzy Przyjaciele
mogli uweselić…
Ale jak tu wiersze pisać
(aże chwyta groza!),
gdy się boję, że mnie znowu
napadnie skleroza?
Że w mnogości szantymenów,
z daleka i z bliska
ktoś mi umknie, coś przeoczę,
zapomnę nazwiska?!!!
Nie wymienię takich Klangów
albo Mechaników
i natychmiast się rozlegnie
pełno strasznych krzyków!I faceci, których kocham
rzucą się jak sępy
(wybacz, Sępuś!) – po czym NA MNIE
dziób naostrzą tępy…
O, za wielkie to ryzyko
dla biednej Monisi!
Żadnych życzeń dziś nie będzie,
Nowy Rok mi wisi!
Chyba że dyplomatycznie
wyrażę nadzieję –
że się w Nowym Roku KAŻDA
gęba roześmieje,
że portfele WAM spęcznieją
WSZYSTKIM jak JEDNEMU,
i że zdrówko też dopisze
dosłownie KAŻDEMU,
że pomyślność wraz ze szczęściem
nawiedzą WAS hojnie
i że życie WAM pobiegnie
miło i spokojnie.
Że są szczere te nadzieje –
daję moje słowo!
A na wszelki słuczaj piszę…
hm… ANONIMOWO